niedziela, 16 września 2012

Chapter 2. - H V


Od autorki: Hej wszystkim! :) Dziękuje za tak miłe przyjęcie. Mam nadzieję, że Was nie zawiodę i że ta historia pokaże Wam jak silna może być miłość bez względu na to między kim się zrodzi. Przepraszam za tak długą zwłokę, ale miałam znów małe problemy z pisaniem. Dziękuje za Wasze opinie. Liczę na komentarze i wprowadzam tu zasadę PTS ( przeczytałeś-to-skomentuj ) Dzięki! xx

~*~

 ~*~


Cześć, wpadłam tu tylko na chwilę.

Mam kilka pytań.

Niektóre z nich już znasz.

Wierzysz w miłość?

A potrafisz podać mi jej definicję?

Wierzysz w przyjaźń?

A znasz jej podstawowe zasady?

Wierzysz w bezinteresowność?

Udowodnij.

Człowiek, który pokocha od pierwszego wejrzenia jest zabawką w rękach losu.

Człowiek otumaniony miłością widzi tylko to, co chce.

Stracone szanse bolą najmocniej.

Czy jesteśmy w stanie odbudować złamane obietnice?

"Nigdy nie pozwól by strach przed działaniem wykluczył Cię z gry"

~*~
 ~TheEndIsJustTheBeginning~

Louis po powrocie do domu czuł się okropnie źle. Spędził sporo czasu na polanie przez co zmarzł i nabawił się kataru. Dlatego, gdy tylko otworzył drzwi od swojego mieszkania natychmiast skierował się w stronę kuchni w celu zaparzenia herbaty malinowej, która rzekomo pomagała na ból gardła. Był lekarzem i powinien wiedzieć, że to tylko tania bzdura. Może i wywar ze słodkich owoców łagodził ból, ale z pewnością nie likwidował całkowicie infekcji. Ale co mógł poradzić, gdy najukochańsza rodzicielka wcisnęła mu kilka opakowań 'RaspberryTreat'? Po prostu włożył je do torby bez słowa sprzeciwu. Gdy ciepły napój rozlał się po jego wnętrzu poczuł ogromną ulgę. Wziął prędko prysznic i zatopił się w swoim łóżku oglądając ulubiony serial na HBO. W ten sposób próbował choć na chwilę odejść od myśli o zakręconym bracie swojej pacjentki.

Ale nie mógł.

Właśnie siedział na betonowym murku i wpatrywał się w zielone tęczówki chłopca ze szpitala, gdy poczuł wibracje pod poduszką. Wyrwał się z błogiego snu i z ogromną niechęcią odebrał telefon.

-Halo? - jego głos by zachrypnięty, pełen złości i zmęczenia.

- Wiesz, która jest godzina? Dzwonię już chyba trzydziesty raz. - Rita brzmiała ostro i zdecydowanie. - Masz szczęście, że ordynatora dziś nie ma na oddziale. Louis, słuchasz mnie?

- Mhm, już wstaje. Obudziłaś mnie Riciak, nie wybaczę Ci tego. - odparł przecierając oczy. - O Boże, już w pół do dziewiątej? Zaspałem!

- Właśnie staram Ci się to uzmysłowić. Widzę Cię tu za 10 minut. - odpowiedziała dziewczyna, po czym zakończyła połączenie.

Louis opadł ponownie na poduszki, a telefon który trzymał w dłoni wylądował na podłodze. Tak strasznie nie miał ochoty wstawać. Czuł, że powinien dzisiejszy dzień przeleżeć pod kocem oglądając jakieś głupie seriale lub po prostu słuchając kolejnej audycji radiowej o tym jaka miłość jest piękna. Po prostu to czuł. Nie miał dziś na tyle siły by zmierzyć się z walką o swoje szczęście, a co dopiero o szczęście innych ludzi. Zebrał się z łóżka dopiero po piętnastu minutach całkowicie pewien, że Rita nie wyda go przed szefem. Przemył twarz, włożył odpowiednie ubranie i przegryzając suchego tosta skierował się w stronę przystanku. Dzisiejszy dzień był inny. Nie padało, co w Londynie na prawdę bywało rzadkością. Tomlinson zdecydowany, że w ten sposób dotrze dopiero na koniec swojej zmiany zamówił taksówkę. Oparł głowę o szybę samochodu i zastanawiał się dlaczego w jego głowie ciągle siedzi ten rozkoszny dzieciak, który rozbudził w nim takie emocje.
_

- No proszę, witamy na pokładzie. Wcale nie mówię, że jest po dziesiątej. - krzyknęła Rita widząc jak Louis próbuje przemknąć niezauważony.

- Zamknij się, co? Miałem ciężki wieczór. - odparł chłopak i nie kontynuując już dłużej tej konwersacji zniknął w pokoju lekarskim.

Długo rozważał czy powiedzieć Ricie o swoich odczuciach, ale później doszedł do wniosku, że to nic takiego. Przecież to normalne, że lekarz rozmyśla o swoich pacjentach, prawda? Miał świadomość, że to, co dzieje się w jego sercu nie jest ani trochę zdrowe, ale mocno upierał się przy fakcie, że nic nie uległo żadnej zmianie.

W gabinecie siedziała Tracy, koleżanka po fachu. Powitała go z radością, co było dość dużym zaskoczeniem.

- Świetnie Cię widzieć Louis. Mam pewien kłopot. - szepnęła zamykając drzwi od sali. - Mój siostrzeniec Niall jest właśnie na studiach i potrzebuje dobrej praktyki. Pomyślałam o Tobie.

- Ach, jasne. O ile ordynator wyrazi znów zgodę na ten projekt to możesz być pewna, że Niall ma miejsce.

Lou nie czekał na odpowiedź, prędko przebrał się w zwyczajny fartuch lekarski i wyszedł na obchód. Po drodze zgarnął jeszcze kawę od Rity i znosząc jej ironiczny uśmieszek powędrował dalej. Dziwnym trafem nie było wielkiego ruchu, jakby ludziom nagle odechciało się chorować. Ale to chyba dobrze. Przynajmniej dla Tomlinsona, którego myśli nadal nie mogły odbić od brata dziewczyny o nazwisku Styles. Staranie zapisał każdą literkę w swoim notesie. Nie chciał zapomnieć, właściwie to było to nie możliwe, ale należał do tych osób, które wolą chuchać na zimne.

Nagle zadzwonił jego pager. Pobiegł korytarzem do wyznaczonej sali. Stanął na progu, podczas, gdy dwójka lekarzy reanimowała młodego mężczyznę.

-Co się stało? - krzyknął Louis podchodząc bliżej. - Amy, podłącz aparaturę! Prędko, nie możemy go stracić!

I to był ten moment. Tomlinson spojrzał na pacjenta, a jego serce drgnęło. Poczuł jak zaczyna robić się co raz słabszy, a jego dłonie drżą z przerażenia. Złapał się stojącej obok kroplówki.

- Wszystko w porządku? - pytanie Rity przywołało go do rzeczywistości. - Louis, wszystko w porządku?

Nie zdołał odpowiedzieć, bo słysząc, że chłopak odzyskał oddech utracił przytomność. Obudził się dopiero po chwili czując na swoich policzkach dłonie Tracy. Podniósł się z sofy i wybiegł w stronę gabinetu Rity.

- Co z nim? - mruknął zdenerwowany widząc jak blondynka zapisuje listę pacjentów. - Co z nim Rita?

- Z kim Louis? O czym Ty mówisz? - szepnęła nie odrywając się od pracy. - A, pytasz o tego chłopca. Nazywa się Harry. Harry Styles. Już z nim lepiej, ale ciągle śpi. Nikt nie wie, dlaczego utracił funkcje życiowe. Twoja rola Mr Tommo, ostatnie drzwi po prawej stronie.

- Harry Styles. - powtórzył Loueh i skierował się tam.. właśnie tam za głosem serca.

 ~YouCan'tFoolDestination~

Niall był właśnie przed wykładem doktora Jeffersona, gdy wyświetlacz jego komórki oznajmił mu nowe połączenie.

- Ciocia Tracy? - jęknął zdziwiony, odchodząc na bok, bowiem gwar uczelni nie pozwalał na jakiekolwiek rozmowy.  Kiedy dowiedział się w jakim celu dzwoni siostra jego matki był wniebowzięty. Tak miłej wiadomości nie dostał dawno. Przynajmniej teraz nie musiał martwić się o staż. Niebawem miały rozpocząć się zajęcia praktyczne, a on właśnie otrzymał przepustkę do drużyny jednego z najlepszych i najmłodszych lekarzy w mieście. Z tych rozmyślań wyrwał go jakiś kolega. Pora na wykład.

- Szanowni państwo, mam dla Was informację. - głos profesora rozszedł się po całym pomieszczeniu. - No już, cisza! Od jutra zaczynamy zajęcia ze starszym rocznikiem. To projekt współfinansowany przez Ministerstwo Zdrowia i Edukacji, a więc nie możecie się z tego wypisać. Ach, jak mi przykro. Będziemy spotykać się codziennie po kilka godzin, myślę, że zarówno Wam jak i Waszym kolegom wyjdzie to na dobre.

Niall w tym momencie zastygł. Czy czasem ten chłopak, na którego wpadł rano, a później w parku nie uczęszcza na drugi rok?

O nie.

_

Liam dziś zerwał się z łóżka przed czasem, co zaskoczyło zarówno jego matkę jak i siostry. Nigdy przedtem nie wstawał tak wcześnie, a jeśli w ogóle to tylko wtedy gdy na prawdę musiał. Wszyscy w domu wiedzieli, że albo stało się coś bardzo przełomowego w jego życiu, albo po prostu chłopak dojrzał i zrozumiał, że nauka jest bardzo ważna. Zakładali raczej, że to pierwsze.

- Dobrze się czujesz? - szepnęła Ruth widząc jak Liam zaczesuje swoje włosy do tyłu i poprawia idealnie wyprasowaną koszulę.

- Świetnie, ale czemu pytasz? - odparł chłopak nie dając wyprowadzić się z równowagi. Jego siostra oparła się o framugę drzwi od łazienki i nadal wpatrywała w te pedantyczne przygotowania.

- Nigdy wcześniej nie wstawałeś przed siódmą, nie stroiłeś się, nie czesałeś w ten sposób. Zakochałeś się?

Liam zastygł teraz podobnie, jak Nialler wcześniej.

- Zwariowałaś! - zaśmiał się próbując ukryć wypieki na swojej twarzy, ale Ruth nie czekała na dalszą odpowiedź tylko krzyknęła na cały dom: 'Nasz Liamuś ma dziewczynę, nasz Liamuś ma dziewczynę'

Szkoda, że to było tak dalekie od prawdy.

W odróżnieniu do Horana, Liam na wieść o tym, że przez najbliższy tydzień będzie odbywał zajęcia z pierwszym rocznikiem ucieszył się. To znaczyło jedno: blondyn na horyzoncie.

Jednak nie chciał czekać do jutra. Nie mógł wytrzymać, dlatego postanowił odszukać chłopaka i wyjaśnić całą sprawę, od początku do końca. Długo wędrował po różnych zakamarkach uczelni, odwiedził nawet toalety i kiosk ruchu. Nigdzie go nie było. Wtedy w jego głowie pojawiła się nowa idea. Park.

Liam szedł w zaparte i nie martwił się o to, że właśnie powinien zmierzać do jednej z wykładowych sal. Odnalazł wzrokiem blond czuprynę i w mgnieniu oka bez jakiegokolwiek zapytania usiadł obok.

- Dlaczego przede mną uciekasz? - szepnął, by nie przestraszyć po raz kolejny chłopaka.

- Dlaczego jesteś wszędzie tam gdzie ja? - odpowiedział Niall.

- Um, może to przeznaczenie - jęknął pod nosem Payne, ale chłopak zdawał się nie słyszeć jego słów. Może to i lepiej. - Nie wiem sam, jakoś tak wyszło.

Spojrzeli sobie w oczy, a niewidoczne iskierki objęły ich postury. Chemia. Liam poczuł chemię. Ogromne pożądanie i masę miłości. Nie potrafił poradzić sobie z tym, bowiem nigdy nic podobnego mu się nie zdarzyło. A teraz? Teraz nie mógł przestać wpatrywać się w te pełne błękitu tęczówki. Jego dłoń powędrowała we włosy Horana, a usta z taką delikatnością naparły na wargi młodszego studenta, jakby były najcenniejszą rzeczą, którą mógł dotknąć. Odpłynęli.

Gdy pocałunek dobiegł końca Niall podniósł z ziemi torbę, zarzucił ją na ramię i zniknął z pola widzenia Liama, który nadal nie mógł uwierzyć do czego doszło.


@natsdirection


poniedziałek, 3 września 2012

Chapter 1. - H V

 Od autorki: Witam ponownie! Przepraszam, że tak długo czekaliście, ale czasami włącza mi się blokada no i nie mogę napisać nic sensownego. Serio! Dzisiaj możecie podziękować Larry'emu. To tylko i wyłącznie dzięki nim dodaje te bzdury, bowiem trzeba być mną, aby zaspać na rozpoczęcie roku szkolnego i ostatecznie na nie w ogóle nie pójść. Wszystko przez nocnego Larry kissa! Omg, miałam motylki tak silne, że nie spałam do 5 rano. :D Ten chapter nie jest taki chciałam, aby był, ale no cóż. Chyba serio się wypalam, ale to pozostawiam już Wam do oceny. Wiem, że jeszcze nie ma jakiejś konkretnej akcji typu Larry&Niam, ale cierpliwości. Wszystko przyjdzie z czasem. Dziękuje też za tyle miłych słów pod prologiem i za tyle obserwatorów (: jesteście najlepsi! Chciałam jeszcze dodać, że założyłam character asks, coś w stylu pytań do postaci z moich blogów.
TU zapraszam (:



JEŚLI NIE CZYTAŁEŚ PROLOGU, TO ZAPRASZAM TU (WAŻNE!)
~*~

Mówi się, że człowiek stworzony jest do kochania.

Mówi się, że człowiek chcę kochać i być kochanym.

Mówi się, że kochać to chcieć szczęścia drugiej osoby.

Mówi się, że prawdziwa miłość przekracza wszelkie granice.

Mówi się, że gdy masz kogoś w sercu, on pozostanie tam na wieki..

Wierzysz w to?

Zawsze, gdy opowiadam tę historię w moim sercu kreśli się mała rysa.
  
Wierz mi, lub nie, ale takiej miłości nie spotkasz na ulicy. 

Wierz mi, lub nie, ale moje skrzydła przesiąknięte łzami błagają o pomoc.

 Wierz mi lub, nie, ale czas leczy rany.

Prawdziwe historie miłosne nie mają szczęśliwego zakończenia.

One się nigdy nie kończą.

~*~
~TheEndIsJustTheBeginning~

Louis od początku wiedział, że ta praca nie będzie łatwa. Bo, kto z jego wrażliwością byłby w stanie przekazywać drastyczne informacje ludziom, którzy pokładali w nim ostatnie nadzieje? No właśnie. Niestety los nie zawsze mu sprzyjał. Często po zarwanej nocce na oddziale długo rozmyślał. Zastanawiał się, co by było gdyby uratował choć jedną osobę więcej. Miewał wyrzuty sumienia mimo, że nie powinien. Nie obwiniał się za śmierć tych ludzi. Po prostu było mu przykro. Był młodym lekarzem, wiele się uczył, ale jak na swój wiek i praktykę prędko zyskał ogromne grono pacjentów. Od dziecka wiedział, że medycyna jest jego przeznaczeniem. To nie tak, że matka i ojciej powtarzali mu w kółko, że ma zostać kimś ważnym. On po prostu czuł, że chce pomagać ludziom.  Droga z przystanku autobusowego do szpitala była dość długa, aczkolwiek Louis znał doskonały skrót dzięki, któremu zawsze zyskiwał na czasie. Była to ciasna uliczka, w której stało kilka opuszczonych domów. Miał wrażenie, że Londyn całkowicie zapomniał o tym miejscu. Jednak było tu coś jeszcze, coś, co szatyn określał mianem małego raju. Odkrył to przypadkiem, kilka miesięcy temu, gdy zaczynał pracę w owym szpitalu. Było wtedy ciepło, promienie słońca drażniły jego powieki. Maszerował właśnie do domu, kiedy jego oczy napotkały wąską szparę w murze otaczającym jedną z posiadłości. Zerknął z ciekawości w głąb, a jego oczy natychmiast zaiskrzyły. Od tego momentu różnobarwna polana nad małym stawem stała się jego azylem. Od tego momentu, gdy tylko potrzebował chwili spokoju udawał się tam i w ciszy analizował wszystko, co  zaprzątało jego myśli. A ostatnio zdarzało się to zbyt często..

Wdrapał się teraz na pierwszy z 30 schodków prowadzących do szpitalnego holu. Złapał ręką poręcz i jakby usiłując się nią wspierać zdobył szczyt w przeciągu minuty. Wystarczyło jeszcze dojść do windy, a następnie wjechać na czwarte piętro, założyć odpowiedni strój  i rozpocząć kolejny męczący dzień z kubkiem gorącej kawy w ręce. O tak. Kawa była teraz tym, o czym Louis marzył najmocniej na świecie. Tylko ona mogła postawić go na nogi. Potrzebował tego dzisiaj, jak nigdy dotąd.

- Pacjent na trójce - dobrze znany mu głos dotarł do jego uszu, gdy winda rozchyliła swe drzwi dojeżdżając na odpowiednie piętro.

- Rita, dopiero wszedłem. - jęknął widząc roześmianą twarz swojej asystentki. Była ona na prawdę miłą dziewczyną. Studiowała nawet na tym samym uniwerku, co Lou. Już od pierwszego dnia w szpitalu zaprzyjaźnili się ze sobą tak, że z czasem jedno nie miało przed drugim, ani grama tajemnicy.

- Zrobię Ci kawę, przegiąłeś z tą wczorajszą imprezą Tomlinson - odparła z politowaniem znikając na zapleczu.

- Dziękuje za uznanie, czekam na kawusie. - parsknął szatyn odchodząc do gabinetu lekarzy, który znajdował się kilka metrów dalej.

Pokój ten był duży, przestronny. Pod oknem stało ogromne łóżko, które w czasie dnia składane było w przyjemnie wygodną kanapę. Louis już wiele razy doświadczył tego komfortu zostając na nocny dyżur, czy też śpiąc w ciągu dnia, bowiem nic szczególnego się nie działo. W kącie stał mały telewizor, a na jednej ze ścian zalegał komplet mebli, które tak, czy inaczej zostałyby obładowane jakimiś mało ważnymi papierami lekarskimi. Louis nigdy nie sprawdzał, co zawierają. Było mu to zupełnie nie potrzebne. Oprócz niego prawo głosu w tym pomieszczeniu mieli jeszcze inni lekarze. Matt, Lindsay i Tracy.

- Louis, kawa. - szepnęła Rita kładąc tacę na małym stoliczku przy drzwiach. - I wiesz, w trójeczce nadal czeka pacjent, to pilne.

Tomlinson nie odpowiedział nic. Podziękował uśmiechem i odprowadził blondynkę wzrokiem. Czasem zastanawiał się, dlaczego nigdy wcześniej nie zakochał się w niej. Była na prawdę piękną i do tego inteligentną dziewczyną. Może miał na to wpływ fakt, że oddając się szałowi pracy nie wiele czasu zostawało na miłość.

- Dzień dobry, jestem doktor Louis Tomlinson - jęknął słysząc jak dziwnie brzmi ta cała profesjonalna nazwa. Przetarł czoło ręką i zbliżył się do leżącego na kozetce pacjenta. Przez te wszystkie miesiące powinien już przywyknąć. Jednak jedyną osobą, która cieszyła się z tytułu 'pan doktor' była jego matka. Rozsadzała ją okropna duma, bowiem jej mały syneczek osiągnął swój cel. Natomiast on nadal wolał, gdy ktoś do niego zwracał się zwyczajnym 'Lou'.

Wizyta była krótka. 30- letni pacjent z okropnym bólem brzucha rozchodzącym się po całym ciele. Louis po krótkim wywiadzie udzielił diagnozy, aczkolwiek dla stu procentowej pewności odesłał mężczyznę na szereg skomplikowanych badań, które miały potwierdzić jego przypuszczenia.

Ten dzień zapowiadał się jak każdy inny. Nie chodzi o to, że Louisa nudziła ta praca. Nie. Była spełnieniem jego najskrytszych marzeń, ale bywały dni takie jak dzisiejszy, w których oddałby wszystko za kilka wolnych godzin. Ruch w szpitalu nie wzrastał, dzięki czemu mógł choć przez chwilę odpocząć rozkładając się na sofie w gabinecie lekarskim. Obiecał sobie, że już nigdy w niedzielę nie pójdzie na żadną imprezę.

- Lou - głos Rity wyrwał go z drzemki - Lou zejdziesz na dół? Potrzebują kogoś na ratunkowym, a Eric'a nigdzie nie ma.

- Jasne, już idę - oznajmił chrapliwym głosem i przetarł zmęczone powieki. Podniósł się z ogromną niechęcią i skierował w stronę windy. Poprawił niebieski uniform i kliknął na duży, czarny przycisk z numerem '1'.

W mgnieniu oka znalazł się na pierwszym piętrze. Ujrzał ogromną kolejkę do gabinetu, a jego oczy mimo woli opadły ze zmęczenia. Ten dzień zapowiadał się strasznie. Pielęgniarka poprosiła pierwszego z przybyłych pacjentów. Po serii - przeziębienie, grypa, zatrucie pokarmowe Louis miał dość. Dopiero dziś zdał sobie sprawę jak wiele wysiłku i cierpliwości wymaga od niego ta praca.

- Ostatni - szepnęła z ulgą Amy otwierając drzwi, aby umożliwić wejście dwójce nastolatków.

Louis odpowiedział szorstkie 'okej', bowiem był przekonany, że to kolejny nic nie znaczący przypadek. Gdy usłyszał za swoimi plecami męski, donośny, ale bardzo czuły głos jego głowa bezwarunkowo się odwróciła. Ujrzał stojącego w drzwiach chłopaka z ogromną burzą loków na głowie. Obok niego stała dziewczyna w długich brązowych włosach. Miała podkuloną nogę, co Tomlinson, jako lekarz zauważył od razu.

- Dzień dobry - odparł ze zdziwieniem jakby zobaczył coś nienaturalnie pięknego.

- Moja siostra Gem, spadła z dużej wysokości podczas wspinaczki, podejrzewamy, że to może być złamanie. - wyjaśnił chłopak nie dając Lou dojść do słowa.

- Harry, nie wytrzymam już dłużej - jęknęła dziewczyna zaciskając pięści na jego koszulce. Louis zareagował od razu prosząc, aby zajęła odpowiednie miejsce.

Po dokładnym badaniu potwierdził słowa Harry'ego.

- Złamanie, niestety czeka Cię kilka tygodni z nogą w gipsie. - mruknął pod nosem z przejęciem. To było dziwne. Nigdy dotychczas nie pokazywał swoich uczuć przed pacjentami. Ale w tym przypadku chciał okazać swoją troskę. Sam nie wiedział dlaczego.

- Amy - wskazał na pielęgniarkę - Amy, zabierze Cię teraz, a ja porozmawiam z Twoim bratem i wypiszę ewentualne leki. Gemma skinęła głową i po chwili zniknęła za drzwiami od gabinetu.

W pomieszczeniu natychmiast zrobiło się cicho. Louis poprawił zalegające na jego oczach okulary, a zdezorientowany nastolatek oparł się o framugę drzwi.

- Może usiądziesz? - spytał, czując jak rumieńce oblewają jego policzki. Nie potrafił w tym momencie wymyślić nic sensownego jak owe pytanie.

- Um, okej - odparł Harry zajmując małe białe krzesełko na przeciw pana doktora.

Przeprowadzili krótką, niby nieznaczącą rozmowę, podczas której wargi Louisa wyschły kilka razy, a gula w gardle zacisnęła zbyt mocno. Nigdy dotąd nie czuł czegoś takiego, wobec jakiegokolwiek pacjenta. Dobra. Nigdy dotąd nie czuł czegoś takiego, wobec nikogo. Nawet Eleanor. Jego byłej, ukochanej dziewczyny.

Najgorsze w tym wszystkim jednak było to, że po wyjściu Harry'ego nadal miał w głowie jego uśmiech, oczy i ten zbijający z tropu głos. Nadal czuł jego wzrok na sobie i nadal zastanawiał się dlaczego o tym myśli. Błędne koło można powiedzieć. Okropny był też dla niego fakt, że już nigdy więcej nie spotka tej lokatej czupryny.. a dziwny głos prosto z serca mówił mu, że to byłoby na prawdę czymś dobrym, czymś nad czym nie musiałby się rozwodzić.

Louis po skończonej pracy miał wrócić do domu. Ostatecznie wylądował na polanie, gdzie do ostatnich promieni słońca analizował dzisiejsze spotkanie z chłopakiem, który zbyt mocno utkwił w jego pamięci.

~*~
~YouCan'tFoolDestination~

Liam długo zastanawiał się, dlaczego blondyn uciekł bez słowa. Przypomniał sobie niebieskie tęczówki nieznajomego, a dziwne ciepło oblało jego ciało. Siedział teraz na wykładzie jednego z najnudniejszych profesorów na uczelni i nie potrafił skupić się na tym, na czym powinien.

- Panie Payne, może chce pan poprowadzić za mnie zajęcia ? - szorstki głos starszego mężczyzny podrażnił jego bębenki. Chłopak ocknął się i posłał przepraszające spojrzenie wykładowcy, który przyjął je ze skromnym uśmiechem. Liam nie stwarzał większych kłopotów. Zawsze wiedział jak się ubrać, aby nikogo nie zawieść. Zawsze wiedział kiedy i co powiedzieć, aby nikt nie pomyślał o nim czegoś złego. Zawsze wiedział, co robić. Ale w chwili, gdy przypominał sobie zdarzenie z samego rana jego pewność siebie gasła, a policzki nabierały dziwnej, dotąd nieznanej mu barwy.

W ten oto sposób minęły dwie godziny. Na boku jego notatnika można było ujrzeć krótkie, nic nie znaczące wpisy typu: odwaga- nieśmiałość, prawda - kłamstwo. Do czego zmierzał wypisując te przeciwieństwa? Tylko sam Liam Payne mógłby to wytłumaczyć.

- Idziesz na zajęcia do starej Karen? - pytanie przyjaciela jakby nie docierało do jego uszu - Liam, pytam czy idziesz na zajęcia do starej Karen? - Andy był wyraźnie zbulwersowany.

- Nie mam ochoty słuchać tych głupot - odparł krótko, bo o wiele bardziej marzył o tym, aby móc znów spojrzeć w błękit oczu chłopaka, na którego wpadł ledwo po wejściu do szkoły.

Brązowooki chłopak udał się do pobliskiego parku, wstępując po drodze do cukierni po słodkiego ptysia. Niestety wszystkie ławki były zajęte przez zakochane pary lub starszych ludzi. Jego wzrok przykuł samotny chłopak na końcu alejki. Trzymał w dłoniach jakąś książkę. Liam zdecydowanie znał tę książkę. Cały poprzedni rok spędził na jej wkuwaniu. Wyczytał ból i znudzenie z twarzy chłopaka. Podszedł bliżej, o wiele bliżej niż było to w ogóle możliwe do wyobrażenia.

- Wolne? - szepnął, nie chcą przeszkodzić studentowi w lekturze jakże interesującej treści.

- Pewnie - mruknął nieznajomy nie odrywając nawet wzroku od druku. Liam mógł się czuć teraz zawiedziony. Ale nie musiał, bowiem nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że siedzący obok niego chłopak to ten sam człowiek z którym zderzył się dzisiejszego poranka.

- Współczuję, przerabiałem to rok temu - wtrącił Payne próbując przerwać męczącą ciszę.

- Serio? To świetnie, może wytłumaczysz mi dlaczego.. - zaczął chłopak, ale w momencie, gdy ich spojrzenia spotkały się ze sobą odsunął się na znaczną odległość, zabrał książkę i migiem zniknął z pola widzenia starszego chłopaka.

Liam mógł tylko się zastanawiać, dlaczego blondas przed nim ucieka. Mógł tworzyć w swojej głowie setki teorii, a z pewnością żadna z nich nie byłaby prawidłowa. Dlatego postanowił odszukać uciekiniera i spytać, co jest powodem jego zachowania..

.. no i może znów chciał popatrzeć w te niebieskie tęczówki. Tym razem odrobinkę dłużej.. gdyby się dało.